Z miejsca ruszamy się po godzinie 9.00. Tempo mamy całkiem przyzwoite, w Oleśnicy robimy sobie postój na obiad w barze, podczas którego Robert wsławił się ostentacyjnym lamentem z powodu niemożności skonsumowania loda.
W Strzelinie dołączają do nas Bitels i Oskar, jedziemy więc już w sumie w jedenaście osób. Nocleg znajdujemy w pustym ośrodku nad jeziorem w Białym Kościele. Korzystamy z dobrodziejstwa ludzkości jakim jest prysznic i elektryczność, a wieczór ponownie spędzamy przy ognisku. Kładąc się spać na namiocie nie sposób było nie zauważyć szronu, ciepły śpiwór jednak to podstawa i nie miałem z tym żadnych problemów. Robert zapobiegawczo położył się spać w damskim kiblu.
Tego dnia jakoś udaje nam się uniknąć awarii. No... nie licząc kapcia, którego złapałem w okolicach 80 km. Udaje mi się jednak do końca dnia dojechać dwukrotnie dopompowując powietrze, a dętkę wymienić wieczorem na miejscu noclegu.
W nocy docierają do nas także PrzemekR i Remigiusz, w związku z czym jest nas już trzynastka!
Niestety zostajemy też okradzeni. Tracimy laskę kiełbasy, którą chcieliśmy zjeść na ognisku. Podobno sprawcą jest kot ze złamaną nogą, my jednak utrzymujemy że był to niedźwiedź!
Pobudka o 6.20, bo o 7.54 wsiadam w pociąg do Poznania. Na miejscu spotykam się z ośmioma innymi uczestnikami dojazdu na Zlot: Magdą, Martwąwiewiórką, Jackiem, Cinkiem, Jurkiem, Pająkiem, Tomzoo i Robertem. W drogę ruszamy przed 10.00
Pierwsza przygoda czeka nas już w okolicach 15 kilometra, kiedy to Martwej skończyła się obręcz. Po drobnych zabiegach typowo pielęgnacyjnych udało jej się jednak bez większych problemów dojechać do Śremu, gdzie zakupiła nowe koło. Przełożenie kasety, odpowiedni naciąg szprych, wymontowanie ze starego koła szprych i piasty zajęło ponad godzinę.
Kolejna awaria miała miejsce w okolicach 95 km, kiedy to Pająk [który jechał na poziomce czym wzbudzał dookoła spore zainteresowanie] musiał skuwać łańcuch, z którego zaczął już wystawać sworzeń. Oczywiście wszystkie te awarie to wina mojego fatum, klątwy, czy jak to nazwać. Dostało się nawet przypadkowo spotkanemu motocykliście i rowerzyście.
Wieczorem przejeżdżamy przez piękne Stawy Milickie, na grobli podziwiamy zachodzące słońce i robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. Nocleg znajdujemy kilka kilometrów dalej, przy wiatach należących do lokalnego koła myśliwskiego. Mieliśmy do dyspozycji małą łąkę, stoły i sławojkę. Żyć nie umierać. Wieczór spędzamy przy ognisku.
Ostatnie kilometry przejechałem z bolącym kolanem, które w kolejnych dniach także dawało o sobie znać.
Z Torunia wyjeżdżam przed południem. Kieruję się doskonale mi znaną drogą przez Wielką i Małą Nieszawkę, a następnie asfaltem przez Puszczę Bydgoską, z której wyjeżdżam w Gniewkowie. Do Gniezna można dojechać krótszą trasą, ale zależało mi na zdobyciu trzech gmin: Kruszwicy, Strzelna i Janikowa. Dlatego też z Gniewkowa kieruję się na południe, a Inowrocław omijam od wschodniej strony.
Cała trasa bez fajerwerków i niespodzianek, wiatr momentami lekko pomagał, a w Gnieźnie melduję się około 18.45. Nocleg spędzam u rodziny.
teraz czas na dokończenie pakowania się i ruszam na Zlot forum podrozerowerowe.info, który odbędzie się w Międzygórzu w Kotlinie Kłodzkiej. Dzisiaj jazda 130km do Gniezna, jutro jazda z Poznania w 10-osobowym peletonie ;-)
Dni w podróży: 4 Przejechanych kilometrów: 448 Prędkość średnia: 20,05 km/h Suma przewyższeń: 1639 metrów Zdobytych gmin: 32 Łącznie kapci: 5 (1 mój i 4 Roberta) noclegi: 2 na dziko, 1 na kwaterze koszt: około 90 zł
Wieczór spędziliśmy wesoło przy grillu, piwku i drinkach. W drogę wyruszyliśmy po dwunastej. Było o tyle lżej, że nasze bagaże zabrał Kasa, który drogę do Torunia pokonał samochodem.
Całość udało się pokonać bez żadnych awarii i przygód, co jest dobrym prognostykiem na przyszłość. Całą trasę pokonałem wspólnie z Polssonem, a do Niemcza jechaliśmy także z Agą i Pauliną, które wbrew temu co mówią - mają powera w nogach i ładnie kręcą.