do księgarni i piwexu. w międzyczasie prawie zgubiłem bagażnik - wyleciały boczne śruby. nie miałem zapasowych śrubek ani opasek zaciskowych, poratowałem się więc sznurowadłem. aby sznurówce nie było tak lekko to jeszcze obciążyłem sakwy 4 browarami i do domu ;-)
to był ostatni rowerowy wpis w 2012 roku. całkiem udanym roku - masa wyjazdów z sakwami po Polsce, no i udana wyprawa w Alpy. garść statystyk z 2012 r.: łącznie kilometrów: 10027 z sakwami: 6223 km po mieście: 1212 km wycieczek: 202 suma przewyższeń: ponad 53 800 m.
życzę wszystkim dużo radości i udanych wyjazdów w 2013 ;-)
przy okazji przetestowałem navime. link do mapki TUTAJ
Typowa dojazdówka do Chojnic. Co ciekawe, jechaliśmy w trzy różne strony świata, a nasze pociągi odjeżdżały w odstępach 10-15 minut.
Powrót bezpośrednią Arrivą z Chojnic do Torunia. Dość komfortowo i tanio [ze zniżką studencką bilet kosztował 10 zł + 5,50 rower], ale strasznie długo. 3 h i 50 minut za taki odcinek to już trochę przegięcie. Wliczając czas dojazdu z kwatery na dworzec to w tym samym czasie dotarłbym na kołach do Torunia.
Plan na sobotę był standardowy - zrobić jakąś wycieczkę po okolicy. Z naszym długim ogonem do wstawania skończyło się jednak na tym, że na rowery wsiedliśmy dopiero koło południa.
Na początek podjechaliśmy 2 kilometry do Fojutowa aby zobaczyć akwedukt. Przy okazji wspięliśmy się na wieżę widokową i porobiliśmy trochę zdjęć.
Kolejnym celem było dojechanie lasami do Męcikału. Niestety trochę pogoda zaczęła się chrzanić, bo zaczęło lekko kropić a potem siąpić. Ostatecznie dojechaliśmy do Mylofa, gdzie zjedliśmy pysznego smażonego pstrąga.
Powrót ponownie lasami, był on już nieco mniej przyjemny, za sprawą lekko marznącego deszczu, który złośliwie uderzał w twarz. Kawałek przejechaliśmy skrótem, na którym to jednak fragmentami trzeba było prowadzić rowery.
Po powrocie na kwaterę trochę jeszcze posiedzieliśmy, w tym pogadaliśmy trochę z Panią Gospodarz. Okazało się, że przyjeżdża do niej wielu gości z różnych stron świata. Nic dziwnego - jest wzorcowym przykładem polskiej gościnności. Dla nas specjalnie upiekła pyszny jabłecznik, do tego udostępniła nam kuchnię wraz z całym asortymentem i była bardzo serdeczna. O tym jakim zaufaniem darzy gości niech świadczy że dostaliśmy na te 2 dni klucze do domu ;-)
Dzień rozpocząłem o 6.30, bo trzeba było skoczyć na zajęcia podpisać listę ;-) Potem szybki powrót do domu i migiem na Dworzec Wschodni na pociąg Arrivy do Grudziądza.
Miałem okazję jechać nowiutkim szynobusem, którego zakup szeroko opisywany i chwalony był niedawno w lokalnych mediach. Niestety zawiodłem się - szynobus owszem nowoczesny, bardzo komfortowy i wygodny, ale nie dla rowerzystów. Nie ma wyznaczonego żadnego miejsca dla cyklistów, nie ma haków. Pozostaje stać w przedsionku i co chwilę lawirować z rowerem gdy jest jakaś stacja i ktoś chce wyjść, albo Pani konduktor zagwizdać.
W Grudziądzu byłem o 12:20. Kominiarka na ryj, słuchawki na uszy i zacząłem zapieprzać do Warlubia, gdzie 12 minut później miała dotrzeć Magda. Sprzyjał mi wiatr w plecy, więc ten 20-kilometrowy odcinek drogi pokonałem sprawnie.
Z Warlubia kierujemy się na Osie, a następnie Śliwice. Ruch bardzo mały, dookoła cały czas lasy. Wszędzie biało, ale szosa była czarna i jechało się komfortowo. W Śliwicach robimy zakupy, a następnie skrótami przez leśne drogi docieramy bez większych problemów [tylko drobne kluczenie :P] do Legbąda.
Nocleg wybraliśmy sobie w Agroturystyce "U Hoffmanów" w cenie 20 zł za osobę za noc. Na miejsce chwilę przed nami dotarli Ania i Jacek, którzy przygotowali wspaniałą kolację w postaci makaronu z kotletami z ciecierzycy w pysznym sosie. Rewelacja! Wieczór spędziliśmy tradycyjnie już przy piwku.
krótki wieczorny wypad w terenie razem z Polssonem. Dobra decyzją ze zmianą przedniej opony, przyczepność na bardzo dobrym poziomie. Tył się trochę ślizgał, ale to drobnostka ;-)
do tego debiut aparatu, niestety zdjęcia takie sobie, muszę się chyba trochę podszkolić.
rano pierwszy raz od momentu gdy posiadam mieszczucha wziąłem się za wyregulowanie przedniej przerzutki. wcześniej mi się nigdy jakoś nie chciało, jeździłem na blacie i było mi dobrze. Teraz jednak jest rewelacyjnie. Nigdy tak dobrze mi się szosą nie jeździło, pomimo że na drogach szklanka a na koniec jeszcze przysypało śniegiem ;-)