Czasu malo na jezdzenie bo trzeba skupic sie na nauce i pograc troche w Heroesow 3.
Chcialem zrobic male pozegnanie wakacji, ale niestety przyszly chmury i wiatr i duzo sie nie najezdzilem. Nie mniej jednak wakacje staly zdecydowanie pod znakiem jazdy na rowerze. W lipcu i sierpniu przejechalem w sumie 1760 km. Wynik przyzwoity, ale na pewno do poprawienia w przyszlym roku.
Oby pogoda we wrzesniu dopisala. Plan minimum na rok 2010 to 4000 km, ale po cichu gdzies tam licze ze moze jakims cudem i do 5000 uda sie dobic.
Zbiorka miala miejsce o godzinie 6.00 pod supermarketem OBI. Punktualni jestesmy do bolu, wiec wyjechalismy jakis kwadrans pozniej.
Droga byla spokojna, temperatura bardzo sprzyjajaca pedalowaniu, stad odcinek do Brodnicy pokonalismy latwo i przyjemnie. Od Brodnicy bylo juz troche gorzej - pojawialy sie pierwsze oznaki zmeczenia, temperatura powietrza ciagle rosla a i teren zrobil sie nieco pofaldowany.
Przerwe obiadowa zrobilismy sobie w Grudziadzu, na ok. 170 km. Ostatnie kilometry przejechalem glownie sila woli, gdyz meczyl mnie straszny kryzys.
Dalej szlo nieco lepiej, a prawdziwy wigor odzyskałem po około 210 km, kiedy wyparowało ze mnie całe zmęczenie i mogłem dziarsko pedałować.
Pierwotnie planowana trasa okazala sie byc za krotka aby przekroczyc bariere 300 km, stad w Zlej Wsi Wielkiej skrecilismy w kierunku krajowej jedynki. Rozdzielilismy sie w Ostaszewsie. Pol pojechal przez Rozankowo, a ja z Kasa wjechalismy do Torunia od strony Grebocina.
Mijajac supermarket Carrefour, moj licznik wskazywal zaledwie 291 km. Do domu zas mialem tylko 2 km. Pozegnalem sie wiec z Kasa i skrecilem na Skarpe, by ambitnie pokrecic sie po osiedlu i dobic do upragnionych 300 km.
Nogi i tylek bolaly niemilosiernie, aczkolwiek chyba warto bylo. Niemniej jednak, wiecej takich szatanskich prob poki co podejmowac nie mam zamiaru ;-)
Przy okazji podziekowania dla Freda za pozyczenie przedniej lampki.
100!
200!
300!
po drodze odwiedzilismy takze Kosowo
Kasa i Pol dziarsko pedaluja, nie zdajac sobie sprawy z tego, ze sa fotografowani ;)
Pierwotnie w planach byla inna trasa, liczaca okolo 130 km. Z racji jednak ograniczen czasowych wybralismy sie z Polem w nieco krotsza. Celem bylo Papowo Biskupie i ruiny zamku krzyzackiego.
Z Rubinkowa wyjechalismy o godzinie 10.30. Jako, ze w nocy mocno padalo zrezygnowalismy z czerwonego szlaku prowadzacego przez las kolo wysypiska i Torun opuscilismy krajowa jedynka. Zjechalismy z niej w Łysomicach. Dalej kierowaliśmy się poprzez Zakrzewko, Chełmżę aż do Papowa. Dzień był wietrzny, wiało z południa - nic dziwnego, że nasza średnia w Papowie wynosiła ponad 24 km/h.
Zamek bardzo ładny, aczkolwiek trochę zaniedbany. Aż prosi się o skoszenie trawy, wysprzątanie śmieci i ustawienie jakiejś ławeczki. Wzniesiony został na przełomie XIII i XIV wieku. Zbudowany z głazów narzutowych i granitu, wzniesiony na planie kwadratu, otoczony fosą. Do 1410 r. siedziba Komturstwa. W 1454 zdobyty przez Polaków.
Z Papowa kierowaliśmy się na zachód w kierunku krajowej jedynki, którą przekroczyliśmy w Zegartowicach. Coraz bardziej dawał się we znaki wiatr, mocno wiejący w ryj. Odcinek do Nawry był dość cięzki, zwlaszcza ze jechalismy poprzez pola. Dalej wiatr zelzal, glownie z powodu zamknietej przestrzeni. Do Torunia wjechalismy od strony Rozankowa, a w domu zameldowalem sie chwile przed 15.
Mielismy wyjechac o 10. Zadzwonil Ryan, ze moze lepiej 10.15 bo sie nie wyrobimy. O 10.15 ponownie zadzwonil i powiedzial, ze Polsson zlapal kapcia. Ostatecznie wiec spod OBI wyruszylismy okolo 11.
Poczatek to doskonale znany nam aswalt do Osieka, gdzie zatrzymalismy sie na dlugie [nie mylic z drugim] sniadanie. Jeszcze w Osieku skrecilismy w prawo, gdzie zaczely sie cholerne betonowe plyty, oczywiscie ulozone w poprzek. Na szczescie te szybko sie skonczyly i dalej byla gruntowka, momentami dosc piaszczysta. Bylo goraco, ale pomimo tego kilometry mijaly dosc szybko. Po dojechaniu do aswaltu i przejechania nim okolo 2 kilometrow, ukazala nam sie tablica ze zjazdem na prom.
Prom nie jest duzy, miesci sie na nim 6 samochodow osobowych. Kursuje co godzine. Przewozi glownie turystow, ale takze miejscowych rolnikow. Bilet dla rowerzysty kosztuje symboliczna zlotowke :)
Sama Nieszawa - nic specjalnego. Rynek jest wielkim, pustym parkingiem, na ktorym 3 robotnikow popija piwo. Miasto wydaje sie byc wymarle.
Dalej kierowalismy sie na Ciechocinek, gdzie zatrzymalismy sie na posilek. Obiadem tego nazwac nie mozna, ale zawsze troche zapelnilismy zoladki.
Dalsza droga wiodla przez Otloczyn, poligon i do Torunia wjechalismy na Łódzka na wysokosci Orlenu. Powrot do domu o godzinie 16.30
permanentnie narzekal Ryan po czym zaczal cisnac 30km/h.
wieczorna rundka z Kasa, Polem i Ryanem "do Turzna". No bo zgodnie z zapowiedziami bylo Turzno i nie zmienia tego fakt, ze zrobilismy je okrezna traska ;p nie mniej jednak czas skonczyc z tym nudnym kreceniem sie po okolicy i ruszyc gdzies dalej.
Po poludniu wrocilem z Kolobrzegu, gdzie przez 4 dni wesolo obijalem sie z piwkiem w reku. Koniec tego dobrego i czas wrocic do pedalowania. Kondycha daje rade, rower tym bardziej wiec nie jest zle :)
Trasa na Barbarke, gdzie spotkalem Polssona, Ryana i Kase wracajacych z Zamku Bierzglowskiego. W drodze powrotnej wstapilismy jeszcze do Pola, gdzie otrzymalem taki oto genialny prezent:
Wypad z Perem do Zalesia nad Jezioro Chelmzynskie. Trasa wiodla przez Papowo Torunskie, Gostkowo, Tylice, Sławkowo, Mirakowo. Powrot cala droge czerwonym szlakiem, ktory wiedzie przez Morczyny, Tylice, Zakrzewko i Papowo Toruńskie. Na koniec jeszcze 3 km po Rubinkowie zeby dokrecic do 50 km :)
Oznakowanie szlaku średnie. W kilku miejscach brakowało oznaczeń i musiałem posilkowac sie mapa. Nawierzchnia czesciowo aswaltowa, czesciowo gruntowa. Ta druga miejscami w dosc slabym stanie.