Kaszebe Runda to maraton rowerowy skierowany do wszystkich kolarzy i amatorów jazdy na rowerze, którzy maja ochotę zmierzyć się z głównym dystansem 225 km, lub krótszymi (121 km, 64 km). Trasa Kaszebe Runda rozciąga się po przepięknych terenach Szwajcarii Kaszubskiej. Jest to szosowa pętla ze startem i metą w Kościerzynie.
Z planów wyspania się nici bo do domku niedaleko naszego namiotu przyjechali państwo Dresińscy. Pani Dresowa od 6 rano zabawiała się z dzieckiem obok naszego namiotu, Pan Dres z kolei ciągle gdzieś dzwonił i klął przy tym jak szewc. Zwinęliśmy manatki i w drogę.
Odczuwaliśmy trochę poprzedni dzień, ale powoli, bez pośpiechu poturlaliśmy się dokładnie tą samą drogą co 2 dni wcześniej do Gdańska. Tam z kolei leniuchowanie i zasłużony odpoczynek.
Kaszebe Runda to maraton kolarski odbywający się na trzech dystansach: 65 km, 120 km i 225 km. W tym roku udział wzięło prawie 1000 osób, z czego większość na krótszych dystansach.
My wybraliśmy 225 km, bo nie ma co się rozmieniać na drobne. Nie jest to dystans powalający na kolana, robiłem już więcej lub podobne odległości i to z sakwami. Magda też już robiła dwie stówki, a dwa tygodnie temu dwa dni z rzędu pod 170 km i to z sakwami. Mimo to miałem pewne obawy związane z ukończeniem wyścigu - gonił nas limit 12 godzin z hakiem. Jestem trochę mocniejszy od Magdy i pewnie samemu udałoby mi się podłapać pod jakąś ekipę, ale Magda o ile jest bardzo twarda i wytrzymała, o tyle nigdy nie cechowała się wysokimi średnimi prędkościami. A tutaj jasne było, że minimum 22 km/h średniej musi być. Oczywiście nie dysponujemy szosówkami, tylko naszymi normalnymi rowerami, którymi włóczymy się z sakwami. Magda zmieniła jedynie opony na cieńsze i amora na sztywniaka. Ja nic nie zmieniałem, jechałem nawet z jedną małą sakwą :P
Po 100 km nie miałem wątpliwości, że na luzie się zmieścimy z czasem, ale po kolei: Pobudka o 5.30. Ciężko wyjść z ciepłego namiotu, ale jakoś w końcu nam się udaje ;-) Docieramy do miejsca startu, trochę tremy [patrz foto wyżej ;-)] i ustawiamy się w bramie. Startujemy o 7:30 w peletonie 30 osobowym. Jeszcze na ulicach Kościerzyny puszczamy przodem wycinaków i jedziemy spokojnym tempem. Do pierwszego bufetu w Borsku docieramy w małej grupce, ze średnią ponad 25km/h.
W dalszą drogę udajemy się już we dwójkę. Jedziemy cały czas na zmiany: ja trochę dłuższe, Magda trochę krótsze. Co jakiś czas ktoś z później startujących nas wyprzedza. Długą, mocną zmianę robię od około 80 km - chcę zdążyć przed zamknięciem mostu w Małych Swornychgaciach. W przeciwnym wypadku stracilibyśmy 20 minut na czekaniu - trochę się zmachaliśmy, ale byliśmy 5 minut przed czasem. Inni mieli pecha i musieli czekać. Trzeba przy tym wspomnieć, że pierwsze 100 km jest w mniejszym lub większym stopniu pod silny wiatr. Na szczęście trasa wiodła lasami, co w połączeniu ze świeżością skutkowało średnią na 110 km w bufecie w Charzykowych na poziomie 25 km/h. Bardzo dobry wynik. Posilamy się żurkiem, chwilę grzejemy i jedziemy dalej. Teraz jest łatwiej, bo skręcamy na północ a wiatr nam mocno pomaga.
Przydaje się zakup batonów bo kolejne dwa bufety są dość biedne: jeden to bus z drobnym zaopatrzeniem, w drugim są same lody. Następny bufet jest dopiero na 195 km i są same resztki, bo było tutaj już jakieś 900 osób i wszystko zeżarło. W końcówce trochę odczuwam zmęczenie a zwłaszcza ból tyłka [rozglądam się za nowym siodłem], do tego jest trochę pagórkowato i znowu przeszkadza wiatr. Tutaj większe zmiany robi Magda. Na metę w Kościerzynie dojeżdżamy o 18.45. Po chwili meta jest zresztą zwijana. Czas Magdy: 11 godzin, 16 minut, 17 sekund. Mój jest o 5 sekund gorszy. Czas samej jazdy w maratonie to 9 h i 24 minuty, co daje V avs 23,6km/h. Po wliczeniu dojazdu z campingu to Magda nawet trafiła na cały dzień na okienko na stronie głównej bs ;-)
Więcej zdjęć nie ma, bo startowaliśmy za wcześnie by komukolwiek chciało się przyjść i zrobić, a finiszowaliśmy za późno by ktokolwiek jeszcze został. Aczkolwiek jakby ktoś gdzieś na nas trafił to proszę o kontakt. [na 225 startowało tylko kilka kobiet, z kolei chyba nikt oprócz mnie nie jechał z sakwą, więc łatwo nas odnaleźć ;-)]
Pochwały należą się organizatorom: idealnie nie było, ale i tak wyszło bardzo dobrze. Wiem, że moje pieniądze zostały dobrze wydane. Trasa świetnie oznakowana, na większych skrzyżowaniach kierujący ruchem. Do tego przyzwoite bufety, miła atmosfera, każdy miał chipa. Trochę zimno i chwilami deszczowo, no ale to nie jest ich wina :P
Po zawodach szybkie zakupy i wracamy na camping. Zimny prysznic, bo szkoda piątaka i chyba jeszcze przed 22 zasypiamy z zamiarem solidnego wyspania się :P
Kaszebe Runda odbyła się w niedzielę, no ale jakoś trzeba do tej odciętej od świata Kościerzyny się dostać. Zmotoryzowani nie jesteśmy, pociągi jadą pół dnia, więc ładujemy sakwy na rowery i jazda. Wcześniej tylko krótka wizyta w decathlonie, po zapasowe dętki i batony energetyczne. [dzień wcześniej musiałem spędzić rzecz jasna ponad 5 godzin w pociągach by dostać się z Torunia do Trójmiasta].
Trasa w większości spokojna, tylko odcinek Kartuzy - Somonino nieco nerwowy za sprawą idiotów za kółkiem. W Kościerzynie rejestrujemy się w biurze, robimy zakupy i rozbijamy się na campingu w Szarlocie.
Campingu, którego serdecznie nikomu nie polecam. 20 zł namiot, 10 zł osoba czynią dwie noce dla dwóch osób razem złotych 80. Do tego prysznic osobno płatny. Wszystko przy średnich warunkach, nie mających nic wspólnego z ceną. Umówmy się: pobieranie takiej opłaty za możliwość rozstawienia na pustej, krzywej łące to po prostu rozbój w biały dzień. Nie mieliśmy jednak specjalnego wyjścia, bo nic innego w okolicy nie znaleźliśmy, agroturystyka nie jest na naszą kieszeń a na dziko w lesie odpadało, bo musielibyśmy zostawić namiot z rzeczami na cały dzień na pastwę losu.
Na kolację zrobiliśmy sobie grilla z drobnymi przygodami, z których wyszliśmy obronną ręką za sprawą determinacji Magdy. Szczegóły w fotorelacji ;-)
rano zwijamy się pośpiesznie. upał tego dnia jest największy z dotychczasowych, powietrze stoi w miejscu. trochę mamy dość jazdy po tych samych terenach, do tego zapowiadane są wieczorne burze. decydujemy się więc na odjazd na pociąg.
W Mrągowie pociągi nie jeżdżą, no ale przynajmniej zdobyłem gminę miejską. Ostatecznie ciśniemy do Czerwonki, skąd z przesiadkami w Olsztynie [a w przypadku Magdy także w Iławie] wracamy do domu.
W niedzielę Zlotową od rana wszyscy się rozjeżdżają i panuje z reguły wielki pośpiech. Mi i Magdzie nigdzie się nie spieszyło, więc wyjechaliśmy jako przedostatni, jakoś po godzinie 11.
Na początek trochę w złą stronę jedziemy, potem zawracamy. Docieramy do Giżycka, gdzie ze wzgórza oglądamy Niegocin i posiłkujemy się kanapkami. Nocleg znajdujemy w Rynie, po uprzedniej katordze związanej z prowadzeniem roweru przy zmasowanym ataku komarów ;-)
W sobotę zlotową tradycyjnie odbywa się wspólna wycieczka. Tym razem ze względów logistycznych podzieliliśmy się na 3 grupy na 3 różne trasy. Ja wybrałem najkrótszą, której jednak nie przejechałem z powodu krwotoku z nosa. Dojechałem do zagrody z żubrami i zawróciłem. Chyba nawet dobrze wyszło, bo reszta narzekała na piachy i prowadzenie rowerów ;-) (fot. Turysta)
coś o miejscu Zlotu. Folwark w Łękuku Małym jest położony na uboczu i bardzo ładnie zagospodarowany. Do dyspozycji jest dużo przestrzeni i atrakcji, m.n. ruska bania, rowery wodne, kajaki, plaża, pomosty, mini golf, regionalne piwo etc. W sumie w tym roku na Zlot dotarło 75 forumowiczów ;-)
Sobotę spędzamy więc generalnie na odpoczynku i wygłupach.
Tak wygląda główny budynek folwarku, oraz tak wygląda spędzanie przez nas czasu wolnego ;-) (zdjęcia autorstwa Turysty)