dziś wszystko zmówiło się, tak żebym spóźnił się do pracy.
na dobry początek skleroza: po pokonaniu 3 pięter z rowerem, przypomniałem sobie, że nie wziąłem koszulki roboczej. szybko się wróciłem i zapakowałem koszulkę do plecaka
nastepnie syndrom dnia świra podczas zbiegania ze schodów: czy zamknąłem drzwi? nie no, chyba zamknąłem. ale czy na pewno? i znów gnałem po schodach w górę. na szczęście nie przypierniczyłem łbem w skrzynkę na listy.
jak już miałem ruszyć to zresetował mi się licznik. i zamiast jechać bawiłem się w kalibrowanie.
jak już ruszyłem i byłem przekonany, że nic mnie nie zatrzyma, to jak na złość wszystkie kolejne światła przełączały się na czerwone. na skrzyżowaniu gdzie nie ma świateł tir stanął w poprzek i wykonywał manewr wjeżdżania do bramy tyłem.
po chwili lunęło. jak z cebra. padało może 5 minut, ale krople były tak duże, że po 30 sekundach byłem cały mokry. pro forma schowałem się pod drzewem.
gnałem, gnałem i jednak do pracy zdążyłem. z 3 minutowym zapasem.
powrót chłodny, o 1 w nocy było ledwie 7 stopni.
jutro o ile zdrowie Janka pozwoli atakujemy Kippure Mountain - 757 m.n.p.m.
Do roboty. Nigdy nie wiem jaką temperaturę tu wpisać. Do pracy było standardowe irlandzkie 17 stopni. Z powrotem 9 stopni. Wpisać najwyższą, najniższą czy średnią? Ta ostatnia trochę bez sensu, w końcu w temperaturze 13 stopni nie przejechałem ani kilometra.
Korzystając z okazji że jestem w Dublinie, umówiłem się z miejscowymi forumowiczami na wspólną wycieczkę rowerową. Celem było okrążenie jeziora w Blessington.
Jako że mieszkam na drugim końcu miasta i do punktu zbiórki mam 20 km, z domu wyjechałem o 8.45. Pogoda nie sprzyjała: było mokro, a wiatr wiał w twarz z siłą około 10 m/s. Umówiliśmy się na 10, jednak z licznych przyczyn technicznych ostatecznie wyjechaliśmy o 11.
Ostatecznie zamiast okrążać jezioro wybraliśmy postój na piwko, oraz rybę z frytkami ;-)
Tempo wyszło bardzo spacerowe, ale po co to się spieszyć?
W sobotę zaś już się umówiłem z chłopakami na zdobywanie Kippure Mountain [757 m.n.p.m.].
i znowu rowerem do pracy. tym razem już z nowego mieszkania. z roboty wyszedłem o 1.00, w domu byłem przed 2.00 w nocy. całą drogę lekko mżyło. dodatkowo walczyłem z poluzowanymi sterami, które ciągle się okręcały. w efekcie lampka nie oświetlała mi drogi, tylko niebo ;-)