wczoraj zamontowałem low ridera, dziś załadowałem sakwy ciuchami, namiotem i ekwipunkiem wszelakim [łącznie z wodą mineralną, która imitowała 3 kg zapasu żarcia wyszło 18 kg bagażu] tak jak to powinno wyglądać na wyjazdach wszelakich i po obejrzeniu dzisiejszego Giro poszedłem zrobić rundkę po osiedlu aby sprawdzić jak to wszystko działa.
Dni w podróży: 7 Przejechanych kilometrów: 724 Suma przewyższeń: 6481 metrów Zdobytych gmin: 42 noclegi: 1 na dziko, 1 na gospodarza, 1 u rodziny, 3 na polach koszt: około 300 zł
Rano mam do zrobienia zaledwie 30 km do Wałbrzycha. Celuję w pociąg, który odjeżdża po 12.00. Udaje mi się jednak dotrzeć na miejsce dużo wcześniej i o 10.30 opuszczam to miasto. We Wrocławiu jestem o 12.30, gdzie okazuje się, że o 13.20 mam TLK do Torunia. Bez zastanawiania się kupuję bilety.
Pociąg pusty, do tego miałem do dyspozycji przedział rowerowy, gdzie mój rumak spokojnie stał sobie przez całą podróż. W Toruniu jestem o 18.45.
Zlot wypadł fenomenalnie, choć oczywiście najbardziej podobał mi się dojazd razem z Grupą Poznańską. Z tego miejsca więc im dziękuję za świetne towarzystwo i wspólnie spędzone chwile! ;-)
Budzik nastawiłem sobie na 9.45. Jednak większość forumowiczów śpieszyła się na pociągi i w efekcie tego rozgardiaszu na nogach byłem już o 6.30. Nieśpiesznie zająłem się ogarnianiem, pakowaniem, pożegnałem się ze wszystkimi i o 9.45 opuściłem samotnie bazę. Na początek udałem się w stronę Bystrzycy Kłodzkiej, która prezentuje się niezwykle urokliwie.
Moim kolejnym celem była Autostrada Sudecka. Aby na nią wjechać musiałem jednak wdrapać się na Przełęcz Spaloną [788 m.n.p.m], co kosztowało mnie sporo wysiłku. Po drodze zbieram pozdrowienia i życzenia powodzenia od szosowców.
Po wdrapaniu się na szczyt kieruję się w stronę zachodnią. W Mostowicach przekraczam granicę polsko-czeską. Zdobywam najpierw Bedřichovkę [725 m.n.p.m] a następnie przełęcz przed Desną v Orlickich Horach [ponad 1000 m.n.p.m]. Do Polski wracam przez Kocioł i długim zjazdem kieruję się do Kudowy Zdroju, gdzie spotykam Borafu, który wybrał się na lekko na pętelkę po okolicy.
Z Kudowy wyjeżdżam w kierunku Gór Stołowych poprzez Drogę Stu Zakrętów, gdzie wspinam się na 780 m.n.p.m. Był to chyba najładniejszy odcinek tego dnia. Zjazd w kierunku Radkowa był fantastyczny.
Nocleg znajduję za Nową Rudą na gospodarza, namiot rozbijam między strumykiem a stawami hodowlanymi. Ogromnie zmęczony zasypiam o 21.45.
Sobota to tradycyjna przejażdżka całą grupą po okolicy. Ciężko jednak jest zrobić płynny przejazd w 60 osób, zwłaszcza w górskich warunkach. Wśród nas są do tego osoby na poziomce, na szosówce, a także z przyczepką do przewozu dzieci. Mimo to jedzie się jak zwykle sympatycznie, towarzyszy temu pełno śmiechu i wygłupów. Chwilę przed wyjazdem do bazy dojeżdża Marek – Transatlantyk, świeży rekonwalescent po wypadku w trakcie majówki. Na rowerze jeździć jeszcze nie może, ale i tak wszystkich nas ucieszył jego dobry humor.
Rozdzielamy się w Międzylesiu, gdzie większość zatrzymuje się na obiad, ja wraz z dziesięcioosobową grupką wybieramy przejażdżkę po okolicy, którą kończymy koło 19.30. Zdobywamy m.in. Przełęcz nad Porębą (690 m.n.p.m).
Wieczorem tradycyjnie ognisko, nagrywamy pozdrowienia dla Emesa, który z racji przebywania w rowerowej podróży z Norwegii do RPA (obecnie Kenia) nie był w stanie w tym roku dotrzeć na Zlot. Wręczamy także podarunek dla Marka – nowe koszulkę i spodenki z BBTouru, ponieważ jego uległy zniszczeniu w trakcie wypadku.
Poranne przedłużające się pogaduchy spowodowały, że bazę opuszczamy dopiero o 10.00. Wyjeżdżamy w podgrupach, gdyż dochodzimy do wniosku że tak będzie sprawniej. Niestety Bitels z powodu urazu córki musi wracać do domu, dołącza za to do nas Waxmund.
Na dalszych etapach podróży nasza grupa ponownie się powiększa, dołącza do nas kilkanaście osób, tak że ciężko mi nawet ich teraz wszystkich wymienić.
Pierwszy poważny sprawdzian to Przełęcz Jaworowa [707 m.n.p.m]. Pomimo bólu kolana udaje się go przejechać bez większych problemów, choć oczywiście dużo wolniej niż np. Waxmund, który wyprzedzając mnie pomknął niczym strzała i tyle go widziałem ;-)
W Lądku Zdroju zatrzymujemy się na obiad, ale z racji liczebności grupy rozdzielamy się na dwie knajpy. Dociera do nas także Borafu, który autem przyjechał na miejsce Zlotu, a teraz wyjechał nam na przeciw. Cała grupa spotyka się pod Biedronką w Stroniu Śląskim, gdyż jest to ostatni sklep przed bazą. Odpowiednio dociążony (6 piw, sporo żarcia), rozpoczynam dziewięciokilometrowy podjazd pod Puchaczówkę (864 m.n.p.m.). Muszę przyznać, że górka niczego sobie,. Chociaż dziadowałem na najniższych przełożeniach, to jednak sprawiło mi to wiele frajdy.
Na miejsce Zlotu docieram przed godziną 20.00. Otwieramy browary, rozbijamy namioty i oczywiście rozpalamy ognisko. Spać położyłem się przed piątą, gdy już świtało.