Pobudka o 6.20, bo o 7.54 wsiadam w pociąg do Poznania. Na miejscu spotykam się z ośmioma innymi uczestnikami dojazdu na Zlot: Magdą, Martwąwiewiórką, Jackiem, Cinkiem, Jurkiem, Pająkiem, Tomzoo i Robertem. W drogę ruszamy przed 10.00
Pierwsza przygoda czeka nas już w okolicach 15 kilometra, kiedy to Martwej skończyła się obręcz. Po drobnych zabiegach typowo pielęgnacyjnych udało jej się jednak bez większych problemów dojechać do Śremu, gdzie zakupiła nowe koło. Przełożenie kasety, odpowiedni naciąg szprych, wymontowanie ze starego koła szprych i piasty zajęło ponad godzinę.
Kolejna awaria miała miejsce w okolicach 95 km, kiedy to Pająk [który jechał na poziomce czym wzbudzał dookoła spore zainteresowanie] musiał skuwać łańcuch, z którego zaczął już wystawać sworzeń. Oczywiście wszystkie te awarie to wina mojego fatum, klątwy, czy jak to nazwać. Dostało się nawet przypadkowo spotkanemu motocykliście i rowerzyście.
Wieczorem przejeżdżamy przez piękne Stawy Milickie, na grobli podziwiamy zachodzące słońce i robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. Nocleg znajdujemy kilka kilometrów dalej, przy wiatach należących do lokalnego koła myśliwskiego. Mieliśmy do dyspozycji małą łąkę, stoły i sławojkę. Żyć nie umierać. Wieczór spędzamy przy ognisku.
Ostatnie kilometry przejechałem z bolącym kolanem, które w kolejnych dniach także dawało o sobie znać.