Kaszebe Runda to maraton kolarski odbywający się na trzech dystansach: 65 km, 120 km i 225 km. W tym roku udział wzięło prawie 1000 osób, z czego większość na krótszych dystansach.
My wybraliśmy 225 km, bo nie ma co się rozmieniać na drobne. Nie jest to dystans powalający na kolana, robiłem już więcej lub podobne odległości i to z sakwami. Magda też już robiła dwie stówki, a dwa tygodnie temu dwa dni z rzędu pod 170 km i to z sakwami. Mimo to miałem pewne obawy związane z ukończeniem wyścigu - gonił nas limit 12 godzin z hakiem. Jestem trochę mocniejszy od Magdy i pewnie samemu udałoby mi się podłapać pod jakąś ekipę, ale Magda o ile jest bardzo twarda i wytrzymała, o tyle nigdy nie cechowała się wysokimi średnimi prędkościami. A tutaj jasne było, że minimum 22 km/h średniej musi być. Oczywiście nie dysponujemy szosówkami, tylko naszymi normalnymi rowerami, którymi włóczymy się z sakwami. Magda zmieniła jedynie opony na cieńsze i amora na sztywniaka. Ja nic nie zmieniałem, jechałem nawet z jedną małą sakwą :P
Po 100 km nie miałem wątpliwości, że na luzie się zmieścimy z czasem, ale po kolei: Pobudka o 5.30. Ciężko wyjść z ciepłego namiotu, ale jakoś w końcu nam się udaje ;-) Docieramy do miejsca startu, trochę tremy [patrz foto wyżej ;-)] i ustawiamy się w bramie. Startujemy o 7:30 w peletonie 30 osobowym. Jeszcze na ulicach Kościerzyny puszczamy przodem wycinaków i jedziemy spokojnym tempem. Do pierwszego bufetu w Borsku docieramy w małej grupce, ze średnią ponad 25km/h.
W dalszą drogę udajemy się już we dwójkę. Jedziemy cały czas na zmiany: ja trochę dłuższe, Magda trochę krótsze. Co jakiś czas ktoś z później startujących nas wyprzedza. Długą, mocną zmianę robię od około 80 km - chcę zdążyć przed zamknięciem mostu w Małych Swornychgaciach. W przeciwnym wypadku stracilibyśmy 20 minut na czekaniu - trochę się zmachaliśmy, ale byliśmy 5 minut przed czasem. Inni mieli pecha i musieli czekać. Trzeba przy tym wspomnieć, że pierwsze 100 km jest w mniejszym lub większym stopniu pod silny wiatr. Na szczęście trasa wiodła lasami, co w połączeniu ze świeżością skutkowało średnią na 110 km w bufecie w Charzykowych na poziomie 25 km/h. Bardzo dobry wynik. Posilamy się żurkiem, chwilę grzejemy i jedziemy dalej. Teraz jest łatwiej, bo skręcamy na północ a wiatr nam mocno pomaga.
Przydaje się zakup batonów bo kolejne dwa bufety są dość biedne: jeden to bus z drobnym zaopatrzeniem, w drugim są same lody. Następny bufet jest dopiero na 195 km i są same resztki, bo było tutaj już jakieś 900 osób i wszystko zeżarło. W końcówce trochę odczuwam zmęczenie a zwłaszcza ból tyłka [rozglądam się za nowym siodłem], do tego jest trochę pagórkowato i znowu przeszkadza wiatr. Tutaj większe zmiany robi Magda. Na metę w Kościerzynie dojeżdżamy o 18.45. Po chwili meta jest zresztą zwijana. Czas Magdy: 11 godzin, 16 minut, 17 sekund. Mój jest o 5 sekund gorszy. Czas samej jazdy w maratonie to 9 h i 24 minuty, co daje V avs 23,6km/h. Po wliczeniu dojazdu z campingu to Magda nawet trafiła na cały dzień na okienko na stronie głównej bs ;-)
Więcej zdjęć nie ma, bo startowaliśmy za wcześnie by komukolwiek chciało się przyjść i zrobić, a finiszowaliśmy za późno by ktokolwiek jeszcze został. Aczkolwiek jakby ktoś gdzieś na nas trafił to proszę o kontakt. [na 225 startowało tylko kilka kobiet, z kolei chyba nikt oprócz mnie nie jechał z sakwą, więc łatwo nas odnaleźć ;-)]
Pochwały należą się organizatorom: idealnie nie było, ale i tak wyszło bardzo dobrze. Wiem, że moje pieniądze zostały dobrze wydane. Trasa świetnie oznakowana, na większych skrzyżowaniach kierujący ruchem. Do tego przyzwoite bufety, miła atmosfera, każdy miał chipa. Trochę zimno i chwilami deszczowo, no ale to nie jest ich wina :P
Po zawodach szybkie zakupy i wracamy na camping. Zimny prysznic, bo szkoda piątaka i chyba jeszcze przed 22 zasypiamy z zamiarem solidnego wyspania się :P
Startowałem o 7.40 i mijałem Was na trasie. Szybkie kiwnięcie na powitanie i jazda do przodu. Spieszyłem się bo chciałem poprawić swój ubiegłoroczny czas. Niestety nie udało się, zabrakło dosłownie 2 min.
mieli, ale mówiłem o dystansie 225 km [czyli białe plastrony], a nie krótszych. na 225 z tego co widziałem nikt żadnej sakwy oprócz mnie nie miał [tak mi się wydaje przynajmniej] ;-)