W drogę ruszamy po 8 rano. Z tym ruszaniem, to trochę na wyrost, bo przez noc dętka sama się nie załatała. Sześć kilometrów do Krajenki Robert pokonuje na stojaka, jadąc na flaku.
W Krajence poszukiwania dętki się nie powodzą. W sklepach nie mają, wulkanizacja zamknięta. Ponownie stosujemy starą metodę i pytamy przypadkowo spotkanych ludzi. Ostatecznie udaje mi się znaleźć przemiłego Pana, który oddał nam dętkę ze swojego roweru!
Po załataniu, pełni szczęścia ruszamy w dalszą drogę. Do Złotowa dojeżdżamy okrężna drogą, tak aby zdobyć gminę Tarnówka. W Złotowie odnajdujemy sklep rowerowy. Niestety nie mają dętek dla Roberta. Na szczęście mają kompresor i przynajmniej można dobrze dopompować to co mamy. Szast prast, wielkie bum i Robert ponownie zostaje bez dętki, która eksplodowała.
Po tym wszystkim jasne stało się, że chyba nie ma sensu dalej kontynuować tej wycieczki, bo ile też można raz biegać po ludziach w poszukiwaniu dętki. Jemy drugie śniadanie, robimy specjalne zdjęcie dla Marka - Transatlantyka, którego wyjazd na majówkę zakończył się wypadkiem [ludzie dziwnie się patrzyli na rynku na dwóch gości w papierowych czapkach i klamerkach w nosie]. Robert rusza na PKP, a ja do Gostycyna, gdzie majówkę na kwaterze spędzają Polsson i Kasa.
W drodze do Gostycyna zaliczam kilka gmin, oraz wieś Głomsk, przy której robię sobie zdjęcie z moim własnym nazwiskiem, symbolicznie dokładając literkę "i" na końcu. W Gostycynie jestem krótko po 17.00