W nocy gigantyczna wichura. Znak zmiany pogody. Za dnia jest ciepło, ale już nie upalnie. No i wiatr w ryj wieje bardzo mocno.
Jedziemy tragiczną ścieżką wzdłuż Balatonu. Dziury, krawężniki. No masakra po prostu. Na szczęście w Szantod przeprawiamy się promem na drugą stronę. Tam ścieżka jest nowiutka i niemal perfekcyjna. To lubię!
Ostatnie spojrzenie na Balaton i lecimy na północ. Płaskie Węgry... dobre sobie. Generalnie jest tutaj kilka już większych pagórków, przejeżdżamy nawet obok wyciągu narciarskiego. Chciałbym mieć takie podjazdy w okolicach Torunia ;-)
Mijamy miasto Zirc, szukamy noclegu. Przy drodze jest camping, totalnie pusty. Z ciekawości pytamy o cenę, gość chce około 9 euro za głowę. Cóż.. przynajmniej wiemy dlaczego jest pusty :P
Rozbijamy się na dziko za miastem na wzgórzu. Wieczorem 10 metrów od nas przejeżdża samochód, ale rozbiliśmy się za bardzo rozległym krzewem i nas nikt nie dostrzegł. Wieczór zimny, po raz pierwszy od kilkunastu dni zakładam długi rękaw.