Ciężko dużo napisać o jeździe tego dnia. Dzień typowo tranzytowy, choć trzeba nadmienić że jechało się nam całkiem dobrze. Może dlatego, że była to niedziela i sklepy były pozamykane :P
Ostatecznie zajechaliśmy aż pod granicę węgierską, do przejścia był może kilometr. Zdecydowaliśmy się zapytać o nocleg w przydrożnym domu. Siedział przed nim jakiś facet i zapytany o możliwość noclegu zawołał córkę - Monikę. Widać kto rządzi w tym domu :P
W efekcie rozbiliśmy się u nich w ogródku. Mogliśmy także skorzystać z prysznica. Dostaliśmy też nakarmieni i napojeni. Na start poszło piwko i pyszna zupa. Nie wiem jaka to była, ale było w niej dużo kaszy, pieczarki i jakieś mięso. Na drugie danie domowej roboty przepyszna kiełbasa, do tego papryka i domowej roboty chleb. Na deser ciasto. Wieczór spędziliśmy na rozmawianiu z dziewczynami w 4 językach i osuszaniu butelek wina domowej roboty.
Był to zdecydowanie najlepszy nocleg ze wszystkich.