Rano wysyłamy pocztówki do rodziny, a także do Strzelina, gdzie nocowaliśmy pierwszego dnia. Mam nadzieję, że zrobiliśmy im przyjemną niespodziankę.
Jest płasko, nogi poprzedniego dnia wypoczęły to i jazda układa się świetnie. Kilometry bardzo szybko padają naszym łupem. Około południa zajeżdżamy do Jesolo na plażę, gdzie spędzamy około godziny. Adriatyk tradycyjnie już słony jak cholera, ale mimo wszystko kąpiel była przyjemna.
Około 80 kilometra poznajemy Francisa i Petera, dwóch Słoweńców, którzy jadą do Ljubljany. Razem przejeżdżamy około 35 km. Chłopaki byli bardzo sympatyczni, ale też i nieco szaleni.
Zaczepili nas podczas naszego postoju, zrobiliśmy sobie fotki, pogadaliśmy. Gdy okazało się, że jedziemy w tym samym kierunku stwierdziliśmy, że pojedziemy razem. Ale na początek tylko do najbliższego sklepu aby wypić piwko i pogadać.
Jak zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy. Tyle że chłopaki zaczęli grzać ze 35 km/h. Myślałem że się tak zgrywają i to tak tylko na początku. Ale oni jechali tak cały czas. Generalnie więc te 35 km spędziłem na lemondce, kręcąc co sił w nogach i gapiąc się w tylne koło Petera.
Na szczęście przyszedł czas się pożegnać, bo nie wiem jak długo dalibyśmy radę tak zapierniczać. Oni skręcili w lewo na Novą Goricę, my w prawo na Triest. Nocleg znaleźliśmy w Cervignano, gdzie udało mi się dogadać wszystko po...francusku. Wiele ze szkoły nie pamiętam, ale jakoś dałem radę :P