Piętnaście pierwszych kilometrów i wjeżdżamy do Verony. Architektonicznie miasto jest oczywiście bardzo ładne, ale piętno swe odcisnął tutaj Szekspir poprzez Romeo i Julię.
Utwór literacki owszem, najwyższych lotów. Człowiek i żądza pieniądza przemieniły go zaś w festiwal kiczu i tandety. Oto bowiem na lewo widzimy nieco przygłupawe dziewczyny robiące sobie "słitfocię" na fejsbuka, kawałek dalej można kupić miliard pamiątek w kształcie serduszek, a flesze od aparatów to błyskają non stop. Jakoś mi to wszystko ze sobą nie pasuje i raczej nalegam by szybciej opuścić to miejsce.
Upał dziś większy niż do tej pory, postój robimy sobie w znanym z ośrodka żużlowego Lonigo. Jest godzina 14.00 i żywego ducha nie ma na ulicy. Dalsze kilometry to raczej typowy tranzyt, nie ma nic ciekawego na drodze, do tego doskwiera upał.
Do Padwy docieramy po 18.00. Tam zaczepia nas miejscowa i daje kilka cennych wskazówek. Wyjeżdżamy i kierujemy się w stronę Wenecji. Noclegu szukamy za Padwą, ale idzie ciężko. Każdy nas odsyła nad kanał, nad którym jest pełno ludzi, a wędkarze odradzają. w Końcu po godzinie pukania od drzwi do drzwi osiągamy zamierzony cel. Przyjmuje nas Serb, w dodatku możemy skorzystać z prysznica i dostępu do prądu.