Dzień zaczęliśmy od podjazdu. I to nie byle jakiego, bo gdzieś z 1200 mnpm na 2105. 15 kilometrów wspinania się poszło dość gładko. W międzyczasie uwieczniamy na fotkach piękny widok na Cortinę D'Ampezzo. Okazało się też, że znalazłoby się miejsce wczorajszego dnia na rozbicie się. Wystarczyło tylko przejechać ze 3 km, bo na początku były tylko skały i przepaść.
Z Falzarego szybki zjazd i przerwa na drugie śniadanie. Po raz pierwszy jest bardzo ciepło. Około 13.00 dawało się to odczuć, zwłaszcza na podjazdach. Na szczęście są źródełka z zimną wodą, tym razem dostajemy ją od samego Jezusa Chrystusa [patrz foto niżej].
Kolejne wyzwanie to Passo Pordoi 2239 mnpm. Podjazd jest przepiękny! Składają się na to świetne widoki, ale także genialne poprowadzenie drogi. Kompletna serpentyna, praktycznie bez prostych. Ciągle lewo-prawo. Po drodze stoi gdzieś laska z aparatem i robi wszystkim zdjęcia. Zapisałem adres, teraz odnalazłem, jest do kupienia za jedyne 10 euro.
Z Pordoi bardzo dobry zjazd, tylko samochody nieco nas spowalniały. Kolejne kilometry biegną lekko w dół, więc tempo bardzo mocne. Kończy się to w Vigo di Fassa, gdzie zaczynamy ostatni podjazd tego dnia. Naszym celem jest Passo Costalunga 1752 mnpm.
Podjazd nie jest trudny, aczkolwiek początek mało przyjemny. Trochę upał, do tego wielki ruch i masa spalin. Irytują zwłaszcza hałaśliwi motocykliści.
Wszystko wynagradza zjazd: 25 km zapierdzielania w dół. Pomimo częstego hamowania - aż mnie dłonie bolały - prędkość rzadko kiedy schodziła poniżej 60km/h. Te 25 km zleciało nam tak szybko, że sam nawet nie wiem kiedy.
Nocleg znajdujemy na wjeździe do Bolzano. Pukamy do wielkiej bramy, okazuje się że to winnica. Niemiecka. W dodatku ludzie tutaj chodzą w tradycyjnych strojach ludowych. Później się okazało, że jechali tylko na jakiś koncert czy coś. Śpimy przy basenie, mamy dostęp do łazienki, prądu, a mieszkający tu Słowacy przychodzą ze śliwowicą aby wypić strzemiennego.