Pogoda od rana uparcie swoje: czyli mżawka, pełne zachmurzenie, chłodno. Nie zważamy na to i szybko wskakujemy na Donauradweg.
Szlak jest zrobiony po niemiecku, czyli perfekcyjnie. Dobry asfalt, świetne oznakowanie, sporo miejsc gdzie można się zatrzymać i zrobić sobie postój. Do tego w przeciwnym do nas kierunku ciągną masy ludzi, idące w setki czy nawet tysiące. Większość to ludzie trochę starsi, z 5 czy 6 dychami na karku. Większość na identycznych rowerach z identycznymi sakwami. Od ciągłego witania się i kiwania boli mnie już szyja, bo ograniczam się już tylko do skinienia głową. Inaczej ciągle musiałbym prowadzić jedną ręka i wykrzykiwać "Serwus!", "Halo!" :P
Droga jak już wspomniałem jest perfekcyjna, co powoduje, że szybko staje się ... nudna. No bo ile można jechać w tej monotonii: po lewej drzewa, po prawej rzeka, pod nami gładki asfalt i ciągle płasko [patrz profil poniżej]. Czasem dla odmiany wjedziemy w pole kukurydzy. Na szczęście zmienia się to po 60 km. Przejeżdżamy mostem na drugą stronę do Krems i dalej kierujemy się stroną północną.
Krajobraz zmienia się mocno. Dunaj płynie teraz wśród otaczających go pagórków, w większości porośniętych winoroślami i sadami. Do tego dochodzi kilka malutkich urokliwych miasteczek, trochę przypominających te śródziemnomorskie. Wąskie uliczki, bruk, bardzo klimatycznie.
Pod koniec dnia znowu pogoda daje o sobie znać. Leje jak z cebra. Szukamy miejsca na nocleg w okolicach Melk, Tomek puka od drzwi do drzwi i próbuje coś załatwić po niemiecku (ani ja, ani Łukasz nie mówimy w tym języku). W końcu jakaś kobitka pozwala nam się rozbić na dużym trawniku koło jej domu. Przy mocno padającym deszczu szybko zabieramy się do roboty. Marząc o tym by wreszcie się przebrać w coś suchego i wskoczyć do ciepłego śpiwora namioty stawiamy błyskawicznie. Wtedy przychodzi kobitka i mówi "ojej jak leje, może lepiej wam będzie w naszej szopie?". Kobieto! nie mogłaś o tym pomyśleć chwilę wcześniej? Tak czy owak dzięki, a my chwytamy nasze namioty i toboły i lecimy w tej ulewie z tym wszystkim do szopy.
Gospodarze przynieśli nam także 3 termosy z herbatą, oraz buteleczkę domowej roboty "medicine", którą to ochoczo z Tomkiem opróżniliśmy. Łukasz zaś dostał do spania samopompę.
Szopa była gigantyczna, stało w niej sporo różnego rodzaju sprzętu rolniczego, ale także kilka motorów, ciągnik i inne maszyny. W sumie jakby ją opróżnić to 8 aut zaparkowałoby tu na luzie.
Dostajemy także możliwość skorzystania z prysznica, a w szopie jest prąd, więc ładujemy wszystkie nasze sprzęty.