Z racji że impreza trwała do wczesnych godzin porannych, to za specjalnie się nie wyspałem :P W drogę na dworzec PKP wyruszyłem o 8.00, skąd po 9 mieliśmy z Cinkiem jechać pociągiem Arrivy do Chojnic. Po raz pierwszy na tym wyjeździe dopadł mnie pech. Jakieś 400 metrów od dworca zerwał mi się łańcuch. Pozbierałem go z ulicy i doprowadziłem rower do pociągu. Podróż spokojna i komfortowa.
W Chojnicach zaczynamy od skuwania mojego łańcucha, a następnie zakupu dwóch spinek w miejscowym rowerowym. W drogę ruszamy przy lekkim deszczu, który nie ustępuje przez około 50 kilometrów.
Z drogi wojewódzkiej prowadzącej do Kościerzyny zjeżdżamy kawałek za Brusami. Tereny robią się coraz bardziej malownicze - lekkie pagórki, piękny lasy i dużo jezior. Nawet pogoda zdawała się przełamywać, co ciągle kwitowaliśmy radosnym "przejaśnia się!". W miejscowości Wiele zatrzymujemy się by obejrzeć Sanktuarium Męki Pańskiej i muszę przyznać, że wewnątrz zrobiło na mnie spore wrażenie.
Dalej postanawiamy jechać trasą zaproponowaną nam przez Szy, tj wzdłuż zachodniego brzegu jeziora Wdzydze. Trzeba przyznać, że tereny Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego są niezwykle urokliwe, ale ta droga... Dwanaście kilometrów terenu, z czego połowę przebyliśmy głównie pchając rowery. Było piaszczyście, do tego grząsko po opadach i ciężko się jechało. Na jednym z podjazdów tym razem pech dotyka Cinka, któremu zrywa się łańcuch. Naprawa przebiegła szybko, w końcu przezornie kupiliśmy w Chojnicach spinki.
Po wydostaniu się na asfalt jechaliśmy ponownie bardzo szybko i sprawnie drogą na Kościerzynę, następnie Stężycę i Miechucino. Po drodze napotykamy już na bardzo konkretne pagórki, czego efektem jest prędkość max. 61,6 km/h bez pedałowania.
Gdy już zbliżaliśmy się do miejsca wyprawki, gdy pokonaliśmy ostatni stromy podjazd i zostało do przejechania około 5 kilometrów, znowu odezwał się stary znajomy - pech. Tym razem w postaci kapcia w moim tylnym kole. Nie chciało mi się wymieniać teraz dętki, więc trzykrotnie dopompowując powietrze dokulałem się na miejsce noclegu w Mirachowie, gdzie czekała na nas już pięcioosobowa ekipa w składzie Martwawiewiórka, Magfa, Magda, Jacek, Michał.
Miejsce noclegu bardzo fajne, środek lasu, pustka, miejsce na ognisko, dostęp do wody i drewniane stoły. Wszystko to oczywiście za darmo. W nocy na godzinkę odwiedzili nas forumowicze wracający z Harpagana.