W nocy tradycyjnie już padało. Śniadanie jemy w pobliskim sklepie, a następnie ruszamy na kolejny gruntowy odcinek, liczący około 25 kilometrów. Znowu pełen był znaków drogowych i skrzyżowań. Brakowało tylko ograniczeń prędkości i sygnalizacji świetlnej. Po drodze przejeżdżamy przez kilka ładnych wiosek, a najpiękniejsza były chyba Świsłoczany. Cudowne drewniane domki, płotki i ludzie na ławeczkach przy drodze. Czas się tutaj dawno zatrzymał, ludzie żyją skromnie ale z uśmiechem na twarzy.
Po krótkim postoju na drugie śniadanie docieramy w końcu do gwoździa programu przewidzianego na ten dzień. Meczet i cmentarz muzułmański w Kruszynianach. Kupujemy bilet za 4 zł i zostajemy oprowadzeni przez miejscowego młodego Tatara. Opowiada niezwykle szybko, ale za to bardzo interesująco. W ciągu 20 minut dowiedziałem się więcej o islamie, niż przez całe dotychczasowe życie.
W Kruszynianach spędziliśmy około godzinę. Dalsza trasa wiodła przez Krynki. Jechało mi się świetnie, chłopaki mieli problem by mnie dogonić. Co ciekawe w regionie tym zbudowano wiele dróg za pieniądze z Unii Europejskiej. Jazda po nich to czysta przyjemność.
Około godziny 17.00 dojeżdżamy do wsi Bohoniki. Znajduje się tutaj kolejny meczet. Sporo mniejszy, za to nieco bardziej orientalny. Namioty stawiamy vis a vis świątyni, w muzułmańskim domu pielgrzyma.
Nocleg w tym miejscu był dość specyficznym przeżyciem. Przebywały bowiem tutaj na kolonii dzieci tatarskie z różnych części kraju. Ich wiara nakazuje modlić się do Allaha 5 razy dziennie. Nie byłem więc zdziwiony, gdy w trakcie gdy ja gotowałem zupkę chińską, dziewczyny w chustach na głowie udawały się na wieczorną modlitwę.
Zasmakowaliśmy też tradycyjnej tatarskiej kuchni. Posiłek był bardzo smaczny, ale około czterokrotnie za mały żebym mógł powiedzieć, że się najadłem.