Dzień zapowiadał się pełen wrażeń. Czekał nas bowiem nocleg w Białej Podlaskiej u naszego znajomego - Yoshka. Mięliśmy się także spotkać z Emesem, który podróżuje z Przylądka Północnego w Norwegii na Przylądek Igielny w RPA. Do tego po drodze wypadało kilka ciekawych miejsc do zobaczenia.
Sprzyjała nam pogoda. Było ciepło, ale nie upalnie. Do tego wspomagał nas wiatr, który wiał w plecy.
Najpierw zawitaliśmy do Włodawy, gdzie zrobiliśmy małe zakupy i obejrzeliśmy miasto trzech kultur. Jest bardzo ładne.
Następny postój miał miejsce we wsi Hanna, gdzie znajduje się dawna cerkiew, obecnie kościół. Zajechaliśmy tam w trakcie mszy, a wierni zgromadzeni poza świątynią przestali zwracać uwagę na część sakralną.
Przejeżdżaliśmy także przez miejscowość Sławatycze, w której znajduje się przejście graniczne z Białorusią. Stoją tutaj bardzo ładne drewniane domki ustawione wzdłuż ulicy.
Dłuższy postój miał miejsce w Jabłecznej, w Monasterze Św. Onufrego. Jest on bardzo ładny, zadbany, pięknie położony na poboczu. Co ciekawe, po raz kolejny spotkaliśmy tutaj grupę sakwiarzy z Kiekrza.
Przed odjazdem zostaliśmy zaczepieni przez dwie starsze panie. Były do tego stopnia zachwycone naszą wyprawą, że poczęstowały nas żelkami, melonami i winogronem. Kolejna wspaniała chwila, pełna serdeczności i ludzkiej życzliwości.
Czas nas gonił, a do Białej Podlaskiej mieliśmy jakieś 60 km. Sprężyliśmy się i zaczęliśmy ostro cisnąć. Do tego stopnia, że przez chwilę czułem się jak mój żużlowy idol - Andrzej Huszcza.
Do Białej Podlaskiej zajechaliśmy około 16.30. Czekał na nas prysznic a także przepyszny obiad. Tego się nie spodziewaliśmy! Pogadaliśmy trochę z Emesem i towarzysząca mu na pewnym odcinku Kahą, a także obejrzeliśmy mecz Apatora w telewizji. W miłym towarzystwie czas szybko mija, Emes zaczął się szykować do wyjazdu.