Odcinek od Przemyśla do Zamościa przejechaliśmy osobno. Na początku kierowałem się na Bolestraszyce. Natknąłem się tam na grupę 15 rowerzystów. Jak się okazało, była to specjalna wycieczka osób głuchych. Dalej kierowałem się na wieś Niziny, w której to znajduje się wiszący most na Sanie.
Sam most był bardzo fajny, niezła ciekawostka. Szkoda tylko, że po drugiej stronie skończyła się droga. Kolejne 6 kilometrów pokonałem po placu budowy autostrady, kupach żwiru, betonowych płytach, wśród huku maszyn budowlanych. Momentami musiałem prowadzić rower.
Dalej pojawiła się już droga, ale o wyjątkowo kiepskiej jakości. Klnąc na czym świat stoi dojechałem do Chotyńca, gdzie znajduje się przepiękna cerkiew z XVII wieku.
Po chwili znalazłem się na drodze krajowej, która prowadziła do granicy w Korczowej. Tam też skręciłem w lewo, udając się do miejscowości Wielkie Oczy. Zjadłem tam drugie śniadanie z rodziną sakwiarzy z Warszawy.
W miejscowości Huta Różaniecka padł mój tysięczny kilometr na tej wyprawie. Po chwili zjechałem na nocleg. Rozbiłem się na skarpie za sklepem u Gargamela. Poniżej skarpy płynęła rzeka Tanew, tworząc w tym miejscu efektowne kaskady zwane "Szumami na Tanwi".