Upał jak cholera. Od samego rana. No ale trzeba jechać. Przed Sanokiem zajeżdżamy na stację by się nieco ochłodzić. Zagaduję z bardzo sympatycznym właścicielem. Kiedyś dużo podróżował po świecie, interesuje się nami i naszym sprzętem. Daje nam pełno lodu do bidonów. Drobnostka, mała rzecz, a niesamowicie cieszy.
Około 11 zajeżdżamy do Sanoka. Bardzo ładne miasteczko, zadbane, czyste. Wąskie uliczki, ładny ryneczek. Mały spacer, kilka fotek i ruszamy w dalszą drogę. Oczywiście dorwałem mojego idola, genialną kreację literacką, czyli Dobrego Wojaka Szwejka. – Szwejku, Jezus Maria, Himmelherrgott, ja was zastrzelę, bydle jedno, ośle, kretynie, gówniarzu jeden! Czy można być takim bałwanem? – Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że można.
Wracając do drogi. Wojewódzka, praktycznie pusta. Cholernie dziurawa i nierówna. Remont byłby dość kosztowny i kłopotliwy. Polak jednak potrafi. Da się to załatwić w sposób bardzo prosty.
Obóz rozbiliśmy przy samej drodze, na przydomowym polu namiotowym. Do dyspozycji mieliśmy ławeczki, ciepły prysznic, kibelek i dostęp do prądu. Do tego piękny widok na góry, przez które kilka godzin przetaczała się burza. Żal było wchodzić do namiotu.