Rano zebraliśmy się czym prędzej, byle z dala od głupich wędkarzy. Droga do Rzeszowa minęła nam bardzo szybko i na dworcu PKP stawiliśmy się pół godziny przed przyjazdem pociągu Kasy. Wykorzystałem ten czas na wielkie suszenie mojego prania.
Trasa nie oszczędziła nam niespodzianek. W pewnym miejscu droga się po prostu skończyła. Remontowano jakiś przejazd, mostek czy coś. W efekcie była to jedna wielka kupa błota i gliny, przez którą musieliśmy się przedrzeć.
Tego dnia mieliśmy trzy solidne podjazdy. Wjeżdżało się świetnie, tylko upał nieco przeszkadzał. Jestem raczej typem człowieka zimnolubnego i od 30 stopni dużo bardziej wolę 15. Mimo to podjazdy pokonałem bez większych problemów, a zjazdy dostarczyły wiele frajdy.
Nocleg wypadł nam pod Brzozowem. Jest tam jakiś dworek, w którym dzieciaki przyjechały na kolonie. Gospodarze pozwolili nam się za darmo rozbić na terenie ośrodka.