Siedziałem sobie w domu, uczyłem się różnych teorii wyznaczania granicy szelfu kontynentalnego (czy ja jestem geografem albo matematykiem, żeby wkuwać o "punkcie, w którym grubość skał osadowych stanowi co najmniej 1% najkrótszej odległości od tego punktu do podnóża zbocza kontynentalnego"? ;-)], kląłem jak szewc, że studiuje kierunek, który mnie kompletnie nie interesuje ... i nie wytrzymałem. Szybka kawa i już wyciągałem rowerem ze schowka.
Z okien wieżowca na blokowisku otoczenie wyglądało nieciekawie i pierwotnie planowałem pojechać gdzieś asfaltem. Pozory jednak mylą. Warunki w lesie okazały się być fantastyczne, kręciłem się wiec po lasku w dolinie Drwęcy bez cíle a směru*.
Równie dobre warunki panują na ścieżkach rowerowych i chodnikach. Leży na nich równa, twarda warstwa śniegu, posypana piaskiem. Jedzie się całkiem nieźle. Wypad króciutki bo już się ściemniało, a na mnie przecież czeka szelf kontynentalny :P
Jakość zdjęć kiepska, ale nie wziąłem aparatu i pstrykałem z telefonu.
* cíl - cel, směr - kierunek
A skoro już poleciałem z czeszczyzną, to w ramach promocji bohemistyki, nr 1 ostatniego tygodnia na moim "laście":
Te wiadomości o szelfie są równie przydatne, co u mnie kiedyś na Politechnice wiedza o całkach przestrzennych, liczbach urojonych i pierwiastkach z liczb ujemnych. W codziennym życiu - normalnie jak znalazł!!! :))) Rower był tu słusznym rozwiązaniem!
Misiacz - 22:49 poniedziałek, 24 stycznia 2011 | linkuj