Harrachov opuscilismy o 10 rano. Szczesliwi, ze jestesmy w Czechach i pelni nadziei na dobry dzien. Zwiazane to bylo z profilem wysokosciowym trasy, jaki przed wyjazdem stworzyl Pol. Wynikalo z niego, ze czeka nas na poczatku 30km nieustannej jazdy w dol. Niestety profil ow byl zrobiony dla calej trasy i nie pokazywal pewnych 3 kilometrowych podjazdow, ktore widac na ponizszym profilu. Z drugiej strony - gdyby nie owe podjazdy to nie byloby takiej frajdy z dlugich, fantastycznych zjazdow.
Konkretne zjazdy byly dwa i oba dostarczyly niesamowitej frajdy. Zwlaszcza pierwszy, konczacy sie w Desnej. Kilka kilometrow gorzystych serpentyn pokonanych z predkoscia 50-60 km/h - zapamietamy to na dlugo :)
Czym dalej w las, tym wiekszy upal. Momentami bylo ciezko zlapac glebszy oddech. Robilismy sporo postojow - na uzupelnienie wody, ktora blyskawicznie sie nagrzewala, oraz zmoczenie koszulek i bandam. Bylo tak goraco, ze aswalt sie topil i przyklejal do naszych opon. Byl to - przynajmniej dla mnie - najtrudniejszy pod wzgledem fizycznym odcinek. Polssonowi upal tez chyba troche doskwieral ;):
W Mseno stawilismy sie okolo godziny 20. Namioty rozbilismy na polu nalezacym do zuzlowego klubu SK Mseno. Zwiedzilismy tez sam stadionik i pojezdzilismy po torze. Tego dnia Kasa obchodzil swoje 28 urodziny. Byly wiec powody by napic sie zimnego piwka i wreczyc drobny prezent wieziony z Torunia.