Tego dnia pobudka miała miejsce o 3:47. Bynajmniej nie chodziło o nasza nadgorliwosc, ale o lokalne zwyczaje otaczajacego nas ptactwa. Otoz te stwory zapragnely przywitac wschod slonca nieustannym geganiem, kukurykowaniem i wydawanie wszelkich innych znanych im dzwiekow. Akompaniowaly im wszystkie wiejskie psy. Nic dziwnego, ze ciezko bylo spac. Jeden z psow byl nawet na tyle bezczelny, ze oszczal nasze rowery. Na szczescie na noc przykrylismy je folia.
Nasz wyjazd zaplanowany na 9 rano opoznil kapec w przednim kole Pola. Wymiana detki trwalo dosc dlugo i ostatecznie wyruszylismy kolo 10.
To nie byl jednak koniec naszego pecha. Od rana towarzyszyl nam nieznosny upal. Pierwsze kilometry mielismy pokonac na skroty przez las. Jak to jednak zwykle bywa ze skrotami - ostatecznie nadlozylismy sporo drogi. Najzwyczajniej w swiecie sie zgubilismy i stracilismy sporo czasu zanim opuscilismy ten przeklety poligon.
Zar leje sie z nieba, a my mamy przed soba jeszcze 80 km do zrobienia. Wjazd do Gromadki.. i naszym oczom ukazal sie bardzo ladny basen na powietrzu. Pomimo tego, ze mielismy sporo strate czasowa to nie moglismy sie nie zatrzymać. 20 minut spedzone w zimnej wodzie dalo nam potem sporo energii.
Zaczelo pojawiac sie coraz wiecej pagorkow. Jeden z nich w okolicach Warty Boleslawieckiej byl stosunkowo krotki, ale za to bardzo stromy. Pokonanie go dostarczylo Kasie satysfakcji ;)
Obiad jedlismy we Lwowku Slaskim. Stamtad skierowalismy sie na "autostrade rowerowa", ktora wiodla z Lwowka az do Frydlantu. Zbudowana w dawnych torach kolejowych, swietnie wykonana, z miejscami na postoje - powinno sie ich budowac wiecej.
Nocleg mielismy zaplanowany w Modrzewiu koło Wlenia. Nasza kwatera położona była na wysokiej górce, ze szczytu której widać było już Karkonosze.
Wszystkie noclegi mialy jeden punkt wspolny: rozwieszanie sznurkow, pranie i suszenie naszych rzeczy ;)