Ucze sie do egzaminu... czyli spontaniczny wypad z Ryanem na Zamek Bierzgłowski. Przed wyruszeniem wprowadzilem kilka drobnych korekt w rowerze - wyczyscilem i nasmarowalem lancuch a takze pozbylem sie tylnich hamulcow. Te wprawdzie spisywaly sie do tej pory bez zarzutu, ale w wyniku osemki na tylnej kole troche jednak haczyly o felge.
Do Starego Torunia rower jechal sam. Swietne predkosci, wiatr z boku lub z tylu - sama przyjemnosc. Potem skrecilismy na polnoc i zaczely sie schody. Momentami wiatr zawiewal w twarz bardzo ostro i trza bylo mocno sie napocic by trzymac 20km/h. Na sam koniec stromy podjazd pod Zamek Bierzglowski, gdzie dodatkowe utrudnienie stanowily dla mnie zacinajace sie przerzutki. Ale jakos sie udalo :)
Zamek bardzo ladny i ciekawie polozony. Niestety - czesciowo dosc zaniedbany. Nigdy nie zrozumiem jak to jest, ze Kosciol wydaje miliony na zlote klamki w Licheniu a nie troszczy sie o tak wspaniale obiekty. Wszak od 1992 zamek nalezy do Kosciola.
Powrot przez Barbarke. Zanim tam jednak dotarlismy, musielismy pokonac kilka kilometrow przez lasy. Jechalo sie calkiem przyzwoicie, dopoki na naszej drodze nie stanal szeroki na okolo 3 metry strumyk. Przejsc sucha stopa po przewalonej klodzie sie dalo, ale co z rowerami? Ostatecznie Ryan sie poswiecil i zamoczyl w wodzie przenoszac rowery, ktore podawalem mu z brzegu [ktory suma summarum okazal sie byc podmoklym bagienkiem, wiec ostatecznie w butach wesolo chlupala mi woda].
Dalsza droga do domu uplynela juz bez przygod, za to caly czas pod wiatr.
Rekordy: najdalszy wypad: 52,24 km predkosc maksymalna: 51,3 [zjazd Lubicka przy moscie kolejowym]