Spontaniczne wyjscie. Wyruszylem o 17.10. Misja Barbarka. Po dojechaniu stwierdzilem, ze nigdy nie bylem na Zamku Bierzglowskim. Krotki telefon do eksperta w znajomosci tutejszych lasow - Polssona - i wiedzialem mniej wiecej jak jechac. Z pomoca przyszedl takze pewien sympatyczny pan, ktory slyszac moja rozmowe telefoniczna podarowal mi mapke okolicznych terenow. Niewiele sie namyslajac ruszylem w droge.
Zaczelo sie fajnie, droga ubita, predkosc niezla, oznakowanie szlaku na drzewach co kilkadziesiat metrow. Sprawdzilo sie jednak stare porzekadlo: "im dalej w las...".
Najpierw spieprzyla sie nawierzchnia. Ubita gline zastapila piaskownica. Cholerny piach! Moj rower gorski ma wiele wspolnego z terenowym modelem Łady - kompletnie nie radzi sobie w terenie ;) Jakby tego bylo malo po chwili cos mi strzelilo w napedzie. Po krotkich ogledzinach i drobnych poprawkach, stwierdzilem ze jade dalej - musze dopiac swego i dojechac na Zamek. Kolejnym problemem bylo znalezienie wlasciwej sciezki - wszystkie drzewa w lesie sa dosc podobne, musialem wiec polegac na oznaczeniach szlaku. Te pojawialy sie coraz rzadziej, az w koncu stanalem na kompletnie nieoznakowanym rozdrozu. Po krotkiej analizie mapki [na ktorej mojego rozdroza nie znalazlem] zdecydowalem sie intuicyjnie skrecic w prawo. Po przejechaniu 2 km doszedlem do wniosku, ze moja intuicja mogla mnie w tym wypadku zawiesc. Bedac zaabsorbowany walka z rowerem, piaskiem i wypatrywaniem szlaku nie zauwazylem, ze slonce coraz smielej chyli sie ku horyzontowi i robi sie szarawo. Nie chcac ryzykowac spedzenia nocy w srodku lasu, zdecydowalem sie zawrocic. Odnalazlem powrotna droge i przeklinajac nawierzchnie dotarlem spowrotem na Barbarke. W sumie w lesie przejechalem 17 km.
Nie mniej jednak, bardzo lubie jazde po lesie [gdyby tak jeszcze tylko nawierzchnia byla nieco bardziej ubita...] i cytujac Kazika: "ja tu jeszcze wroce!" ;) Oczywiscie na Zamek mozna dojechac elegancko aswaltem - tylko jaka w tym przyjemnosc?:P