Dzień wita nas przenikliwym zimnem. Powoli pakujemy swoje manatki i ruszamy w drogę. Skład powiększył się o Yoshka, który dotarł o 2 w nocy, jest więc nas szóstka.
Od samego początku naszej jeździe towarzyszy mocny wiatr w plecy. Do tego dostajemy dużo informacji o planowanym pogorszeniu pogody i ulewach w najbliższych dniach. Nic więc dziwnego, że w głowie kołacze się myśl, by do Pokrzywnej dojechać na raz. Po co moknąć dwa razy i rano zwijać do tego mokry namiot.
Po drodze z Yoshkiem odwiedzamy pomnik Fryderyka Wielkiego koło Pokoju i pozostałości tajemniczej budowli z podziemnym labiryntem. W międzyczasie Yoshko łapie też dwa kapcie ;-)
Ostateczną decyzję o dojeździe "na raz " do Pokrzywnej podejmujemy koło setnego kilometra. Wtedy też odłączam się od chłopaków. Skoro jedziemy do bazy, to postanawiam pojechać swoim tempem, ich wolniejsze było już dla mnie trochę meczące. Na liczniku cały czas utrzymują mi się prędkości w okolicach 26-28km/h, nic więc dziwnego że do samego schroniska docieram ponad godzinę szybciej niż reszta. Deszcz łapie mnie dopiero na ostatnich 10 km. W bazie jest już kilka osób, rozstawiam namiot w nieco przeciekającej szopie, po czym otwieram piwko i zaczynam zlotowanie ;-)