Rano wielka mgła i chłód, namiot zwijam mokry i czas ruszać w drogę powrotną. Nie będę jechał tą samą drogą bo to nuda, a i kilka nowych gmin by wypadało zaliczyć. Ciśniemy więc z Jackiem do Kutna, wyruszamy o 9.40. W sumie to liczba mnoga na wyrost trochę. Jacek ciśnie, ja mu siedzę na kole. Całą drogę. Inny wariant nie miałby sensu istnieć, Jacek nie dość że zawsze był bardzo mocny, to po 2 miesiącach górskiej rowerowej włóczegi po Kirgistanie jest jeszcze mocniejszy. Dodatkowo te jego opony o szerokości ponad 2 cale mnie strasznie demotywowały... :P
Kutno osiągamy o 17.15 po przejechaniu 152 km. Czas więc miodzio, a średnia ponad 24 km./h.
Powrót spóźnionym, ale przystosowanym do przewozu rowerów pociągiem IR.